Konto na BN: anubin#2524
Klan: Komturia Zachodniej Marchii
Konto na IDR: anubin
Wiek: 24 Dołączył: 11 Wrz 2006 Skąd: Wichrogród
Wysłany: 2014-05-21, 21:15 Riseyva - Barbarzynka z marzeń
Krótkie opowiadanie o przygodach barbarzynki, z którą wędruje jej towarzysz - templariusz. Początkowo tworzyłem je z myślą o konkursie Rivida "Historia Postaci", na konkurs pracę wysłałem, ale bez efektu. Niemniej jednak pracę publikuję.
Akcję spaja fabuła Diablo 3 i to ona jest osnową całej historii (dlatego wypada ją znać chociaż na poziomie elementarnym). Historię próbowałem ująć w nietypowy sposób czyniąc narratorem Templariusza. Mam nadzieję, że pomimo wielu niedociągnięć - spodoba Wam się. Jest to "one shot" więc raczej nie planuję poprawek ani kontynuacji.
Opowiadanie również w formacie PDF http://anubin.republika.pl/Riseyva.pdf
Barbarzynka z moich marzeń
Wciąż przywołuję w myślach tą historię, nie mogę przez nią spać, a każde westchnienie wypełnia moją pierś dumą, ale także strachem. Wszystko, co osiągnąłem, leży w jej zasługach. Nie potrafię wyobrazić sobie świata innego niż teraz, kiedy ślady moich stóp powoli pokrywa kurz i opadające z drzew liście, a nie ciała i krew poległych towarzyszy. Pamiętam, gdy spotkałem ją po raz pierwszy. To tam zaczęła się cała historia jej bohaterstwa i naszej niezłomnej przyjaźni, która trwa po dziś dzień.
Byłem wysłannikiem Templariuszy, który miał misję nawrócić osiedlające się wokół krateru, dzikie plemiona Barbarzyńców. Krążyły legendy jakoby Risvan zbuntował się przeciw innym i wraz z zebranymi przez siebie wyrzutkami ukrył się wśród gór na Spalonych Ziemiach. Nie miałem wątpliwości wobec misji, którą mi powierzono. Niegdyś dumni i niewzruszeni Barbarzyńcy utracili przecież swoje dziedzictwo i sens życia. Góra Arreat została zniszczona, a pozostałe ziemie pokrywał popiół i zgliszcza, świadectwo splugawienia, które przyniósł tutaj Baal i jego demony. Cień spowijający okolicę, z pewnością pochłonął nawet tych, w których sercach iskrzyły się jeszcze choćby resztki prawości, a przynajmniej – tak mi się wydawało. Droga przez góry była jednak trudna i ani razu nie natrafiłem nawet na ślady jakiegokolwiek człowieka. Byłem wycieńczony, kończyły mi się zapasy. Wtedy na horyzoncie dojrzałem zbliżającą się sylwetkę człowieka. Z daleka wydawało mi się, że to mężczyzna, dopiero gdy zbliżyliśmy się do siebie, uświadomiłem sobie, że jest to kobieta – z całą pewnością – Barbarzynka. Odruchowo wyjąłem miecz, zabłyszczał w świetle słońca, prostując się zacząłem mówić.
- Mrok ogarnął te ziemie, ale jeszcze nie zostaliście straceni. Jestem Evir, wojownik Zakonu Templariuszy, który przybył Was wyzwolić.
Stojąca przede mną obfita kobieta, wyprostowała się i opuściła topór stuknąwszy nim o ziemię. Na jej twarzy nie rysowały się żadne emocje jedynie wiatr targał jej rudymi włosami we wszystkie strony. Przez chwilę staliśmy tak w ciszy wpatrując się w siebie nawzajem. Nagle, nim zdążyłem cokolwiek zrobić, ta kobieta po prostu sięgnęła za pas po mały tomahawk i cisnęła nim z całej siły w moją stronę. Ostrze topora ledwo minęło moją głowę i po chwili usłyszałem, że w coś się wbiło.
- Jestem Riseyva, córka Risvana. Wtargnąłeś na tereny naszego plemienia i radzę Ci, abyś w porę się wycofał. - powiedziała nieco zachrypniętym, stanowczym głosem - Masz szczęście, że tym razem nie celowałam w ciebie. Jeszcze chwila, a stałbyś się kolejną ofiarą tego demonicznego plugastwa.
Gdy się obejrzałem, zobaczyłem trzęsącego się w konwulsjach potwora, który nieco przypominał leśnego wilka. Miał jednak ogromne ostre zęby i gęste czarne futro, które nadawało mu groźnego wyglądu. Spojrzałem na moją towarzyszkę. Ruszyła się i z największym trudem wyjęła swój toporek z ciała tej demonicznej bestii.
- Cholerstwo ma skórę twardą jak pancerz! Nie wybaczyła bym sobie, gdybym przez to ścierwo straciła rodową broń mojego ojca.
- Rodową?
Zapytałem się instynktownie i z zaciekawieniem.
- Nie wiem, co ciebie to obchodzi, Templariuszu.
Odparła groźnym tonem, wycierając ociekający krwią toporek kępką trawy. Po chwili spuściła głowę i dokończyła myśl.
- Mój ojciec, zebrał najwaleczniejszych mężczyzn i najbardziej zahartowane kobiety, by szkolić ich potomków na potężnych wojowników, ale przez takich jak Wy staliśmy się wyrzutkami. Znaleźliśmy więc schronienie tutaj. Surowe warunki, w których byliśmy wychowani, uczyniły nas silniejszymi i odporniejszymi niż jacykolwiek inni ludzie żyjący w Sanktuarium. Potrafimy zadbać o własne przetrwanie i nie potrzebujemy ludzi, którzy będą nam wmuszać jakiś dziwny kodeks postępowania – nie masz tutaj czego szukać, Templariuszu, chyba, że własnej śmierci.
Nie wiem co mną wtedy kierowało, ale nic nie odpowiedziałem, postanowiłem jednak za nią podążyć. Zdałem sobie sprawę, że gdyby nie ona, z pewnością szybko straciłbym swe życie, a moich nędznych kości nikt by nie odnalazł i nie pochował. Wędrowałem tak za nią przez kilka dobrych dni. Przez ten czas nie zauważyłem, by cokolwiek piła, albo jadła. Sam jednak w rosnącym tempie zużywałem resztki zasobów z mojego plecaka, których ona, nigdy nie chciała przyjąć. Zdziwił mnie tylko jeden fakt, pomimo że od tamtego incydentu nie wymieniliśmy między sobą już nawet słowa - Nigdy się ode mnie nie oddaliła, kiedy potrzebowałem odpoczynku – zawsze na mnie czekała, a kiedy spałem – czuwała obserwując okolicę. Imponowały mi jej Stalowe Nerwy i Inspirująca Obecność. Coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że obecność Barbarzyńcy, wcale nie musi być tak zła i prymitywna jak wpajano mi wewnątrz zakonu.
Pewnej nocy siedzieliśmy przy ognisku. Moja towarzyszka upolowała zdrowego, nietkniętego przez ciemność dzika, którego bezpiecznie mogliśmy zjeść. Kiedy mięso skwierczało nad ogniem, spojrzałem jej prosto w oczy i zapytałem.
- Twój rodowy toporek pokrywają runy, co oznaczają?
Ku mojemu zaskoczeniu sięgnęła ramieniem za pas, odpięła rzemyk i podała broń prosto do mojej dłoni.
- Niech nie zwiedzie Cię jego rozmiar, ani wygląd. To Starożytny Topór przekazywany przez ród Risów z pokolenia na pokolenie. Trzon został wykonany z gatunku drewna, którego nie sposób pozyskać już w żadnym zakątku Sanktuarium, a ostrze z czystej stali wzmocniono runami napełnionymi magiczną mocą.
Oglądałem toporek z dużym zainteresowaniem, był zadziwiająco lekki i wiele osób uznałoby go za bezużyteczny. Jednak fakt, że wzmocniony został runami, musiał o czymś świadczyć.
- Nie potrafię ich odczytać, co tu jest napisane?
- Legenda głosi, że Risvakkan, założyciel naszego rodu, by lepiej wykonywać swą misję – podczas pobytu w Harrogath otrzymał od Rady Starszych 6 run.
Vex Hel El Eld Zod Eth .
Vex to symbol wewnętrznej siły płynącej w każdym Barbarzyńcy, Hel nadaje broni lekkości i sprawia, że nawet słabsi mogą posługiwać się nią równie silnie. El rozjaśnia przed wojownikiem drogę i sprawia, że żaden demon nie zdoła się ukryć, Eld nadaje broni niezwykłej ostrości, dzięki czemu każdy atak jest wiele skuteczniejszy, Zod to symbol nieskończoności, który sprawia, że broń nigdy się nie niszczy i Eth, runa, która sprawia, że przebita zostanie obrona nawet silniejszych wrogów. W powszechnym języku, słowa, które powstają po ułożeniu tych run w podanej kolejności brzmią: Ostatni Oddech symbolizując postawę każdego prawdziwego Barbarzyńcy – walkę do ostatniego tchu.
Gdy skończyła mówić, obróciłem toporek jeszcze kila razy w ręce. Słyszałem opowieści o słowach runicznych, ale nigdy o tym, że można wykorzystać je w taki sposób. Wykonałem kilka zamachów uświadamiając sobie, że mój miecz jest jedynie kawałkiem zwykłej, kutej stali.
- To piękna historia, niech dziedzictwo, które zostało Ci powierzone, prowadzi Twym życiem i czynami.
- Taka też jest moja wola i nigdy nie zapomniałam o swoim przeznaczeniu.
- Powiedz mi, dokąd zmierzasz?
- Nie zaprowadzę Cię do swojego plemienia, podążam raczej w odwrotnym kierunku. A co Ciebie tutaj sprowadza, oprócz tego, co wypowiedziałeś, widząc mnie po raz pierwszy?
- Musisz wybaczyć mi moje zachowanie. Byłem szkolony w Zakonie Templariuszy i przez lata wpajano mi opowieści o niezwykłej agresji i bezwzględności jaką kierują się teraz Barbarzyńcy – niszcząc i mordując każdą żywą istotę na swojej drodze. Nie potrzebuję już dotrzeć do Twego plemienia, widzę, że jesteście ludźmi honorowymi, których serca wypełnia legendarna duma.
- Nadal nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie.
Rzuciła sucho, oczekując ode mnie konkretnych wyjaśnień.
- Przysięgałem służyć światłości i tak też uczynię – podążę Twoim śladem. Od chwili, gdy uratowałaś mi życie, zaczęły powracać do mnie wspomnienia, z których istnienia, nie zdawałem sobie sprawy. Obawiam się, że Zakon Templariuszy, obecnie może być bardziej zepsuty, niż okropności o których opowiadają jego członkowie.
- To Twój wybór, Evirze. Musisz jednak być świadomy tego, że każdy musi dbać o siebie i potrafić radzić sobie nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach.
Odrzekła, ale w jej głosie wyczułem pewną wątpliwość, tak, jakby chciała powiedzieć mi coś jeszcze. Nie dokończyła jednak swojej myśli. Dziczyzna była gotowa, a my wreszcie mogliśmy napełnić swoje żołądki. Ta noc była wyjątkowo cicha i spokojna, a płomienie ogniska rzucały niesfornie tańczące cienie na poważną twarz mojej towarzyszki. Po raz pierwszy od długiego czasu poszedłem spać z radością w moim sercu.
Kiedy się obudziłem, nie mogłem wyjść ze zdumienia. Przede mną stała Riseyva, a ja patrząc na nią z dołu miałem wrażenie, że jestem malutki i bezsilny. Cień jej postaci pokrywał mnie w całości. Przy ramieniu trzymała przedmiot, który wprawił mnie w osłupienie. Była to doskonale oprawiona skóra dzika, zszyta przy pomocą pnącz, tworząca torbę, w którą Barbarzynka schowała resztki mięsa pozostałego po naszym posiłku.
- Wstawaj – musimy ruszać w drogę.
Skinąłem tylko głową, nadal nie mogąc wyjść z zachwytu. By wykonać moją skórzaną zbroję, rzemieślnik pracował przez kilka dni, zanim była gotowa. A ona? W jedną noc wykonała torbę,w którą bez problemu zmieścimy wszystko, co nam potrzebne!
Wędrowaliśmy dalej, aż opuściliśmy Spalone Ziemie i przeklęte lasy na ich obrzeżach. Wędrówka wydawała się coraz prostsza i nie odczuwałem zmęczenia, pomimo tego, że rzadko robiliśmy przerwy na odpoczynek. Co dziwne, moje nogi były zadziwiająco lekkie, a tempo naszego marszu – bardzo wysokie. W końcu dotarliśmy do małego, nieznaczącego miasteczka – trafiając do całkiem przyjemnej oberży „Pod skrzydłem koguta”. Nazwa ta zapewne pochodziła od ilości drobiu, który hodowany był w okolicach. I takie też było nasze pożywienie tego wieczoru – zdrowe białe mięso. Patrzyłem na moją towarzyszkę i w żadnym stopniu nie przypominała nieokrzesanej i niewychowanej osoby z opowieści. Wręcz przeciwnie – zdawała się pełna gracji i uroku. Patrzyłem chwilę na jej twarz i na jej skupiony wzrok, gdy odgryzała kolejne kęsy kurczaka. Czasem zdarzało mi się grzesznie spuścić wzrok na piersi, które z trudem mieściły się pomiędzy jej ściśniętymi ramionami. Raz po raz również ja sięgałem po strawę. Nagle moja towarzyszka wstała od stołu i podeszła coś kupić. Powróciła po chwili z dwoma kuflami piwa.
- Zakon Templariuszy, nie uznaje picia żadnych trunków.
Gdy to powiedziałem, spojrzała się na mnie z politowaniem, stawiając kufel tuż przed moim nosem.
- Nie jesteś już w Zakonie, musisz dotrzeć do prawdy, o której poszukiwaniu opowiadałeś mi jednego dnia. Jak dobrze wiemy, nic tak nie motywuje do mówienia prawdy – jak kufel dobrego piwa.
Tym razem to ja spojrzałem się na nią, a na jej twarzy, chyba po raz pierwszy zobaczyłem delikatny uśmiech. Nie żałowałem swojej decyzji – do wieczora ucztowaliśmy w oberży jedząc, pijąc i śmiejąc się bez skrępowania. Pomimo pewnej męskości w jej zachowaniu, wyczuwałem w mojej towarzyszce równie wiele kobiecości. Te swawolne, pokręcone loki lekko opadające na jej czoło i przysłaniające oczy, masywna, acz nadal subtelna budowa ciała i piersi, które zdawały się przemawiać do mężczyzn w swoim własnym języku. Taka była właśnie ona – ludzka, zwyczajna, a przede wszystkim jak się okazało – szalenie towarzyska. W międzyczasie zdradziła mi też tajemnicę naszego szybkiego marszu. Okazało się, że Barbarzyńcy z jej plemienia szkoleni byli w sprintach na duże odległości. Odpowiednio przygotowany Barbarzyńca, mógł również wspierać swych towarzyszy, dzięki czemu nie straszny był żaden, nawet najbardziej Forsowny Marsz. W końcu zakończyliśmy swój pobyt w miasteczku. Zdecydowaliśmy, że nocleg znajdziemy w lesie pod gwiazdami, nie chcąc zostawiać w oberży więcej złota, niż było to konieczne. Kiedy minęliśmy pierwsze drzewa, zdawało mi się, że usłyszałem coś w zaroślach, ale zlekceważyłem to, powtarzając sobie, że przecież dziś wypiłem. Ona jednak nie straciła czujności.
Z zarośli wyłoniła się banda rozbójników. Jedni szczerzyli się bezczelnie, inni pokazywali, że większość ich zębów zostało straconych w bójkach i rozbojach.
- No, no, panienko, radził bym tobie i twojemu nędznemu pomagierowi się poddać. Nie macie z nami szans.
Usłyszałem zachrypnięty, skrzeczący głos. Z zarośli wyłaniali się kolejni złoczyńcy, w sumie naliczyłem ich ponad tuzin Riseyva położyła mi rękę na ramieniu i spojrzała się na mnie z subtelnym uśmiechem. Barbarzynka bez trudu uniosła swój topór na wysokość piersi, a następnie odchylając głowę i patrząc się w niebo wydała z siebie Zastraszający Ryk, który wywołał Przerażenie u części z napastników. Ci, którzy nie zorientowali się w sytuacji, natychmiast padli śmiertelnie ranni z wbitymi w głowę małymi tomahawkami. Dowódca rozejrzał się w konsternacji, nie mogąc skupić swojego wzroku – część rozbójników już uciekła. Inni wycofali się kilka kroków w tył, nadal licząc na zdobycie jakichś łupów. Moja towarzyszka natychmiast wykorzystała chwilę ich nieuwagi. Nie pytałem się jej o to wcześniej, ale ciągle zastanawiałem się, do czego służy łańcuch, który także nosiła przypięty do swojego pasa. Teraz widziałem, ze gdy go odpięła, na jego końcach znajdowały się ostre harpuny. Zamachnęła się, włócznie wbiły się w ciała trzech napastników, ale prawdziwym celem tego ataku, było przyciągnięcie ich za pomocą łańcucha tak, aby znaleźli się w zasięgu ataku Barbarzynki. Jej siła zdawała się niezmierzona. Trzymany wcześniej oburącz wielki topór przytrzymała chwilę w lewej ręce, a w prawą chwyciła szybko Ostatni Oddech, bez trudu strącając głowy swoim wrogom. Po chwili wszyscy, którzy nie zdołali uciec, leżeli martwi u naszych stóp, oprócz jednego. Dowódca rozbójników leżał i jęczał na ziemi prosząc o litość. Riseyva zapięła Ostatni Oddech za pas, znów chwytając oburącz swój wielki topór.
- Do piekła, psie!
Krzyknęła z całym impetem opuszczając ostrze na jego głowę. Widziałem w jej oczach furię i wściekłość, ale to było konieczne. Tego wymagał nasz obowiązek. Światłość musiała zatriumfować. Czaszka napastnika wybuchła, a jego mózg obryzgał nasze ubrania. Martwe ciało opadło na ziemię i wydawało się wić w konwulsjach. Nagle z jego brzucha wystrzeliły ohydne czerwie, próbując dobrać się no naszego mięsa.
- Nie pozwól, żeby to Cię ugryzło! Zacznijże machać mieczem!
Co miałem robić? Jeden za drugim ciąłem te groteskowe stworzenia, aż w żadnym z nich nie pozostał nawet ślad życia.
- Co to jest!?
Spytałem się z oburzeniem, a moja towarzyszka przyklękła na jednym kolanie patrząc na zwłoki.
- Plugawe tasiemce. Słyszałam od medyków z mojego plemienia, że nawet pasożyty zostały wypaczone przez siły ciemności. Dlatego tamtego wieczoru wolałam upolować dzika, niż zaufać, że Twoje jedzenie jest zdatne do spożycia. Larwy tego pomiotu przenoszone są przez zwierzęta i zagnieżdżają się wewnątrz ludzi, rosnąc i namnażając się. W końcu doprowadzają żywiciela do szaleństwa, a na końcu – do śmierci po czym rozsadzają brzuch i szukają ludzi o czystej krwi, by wstrzyknąć w nich swą śmiertelną truciznę.
- Okropne stworzenia...
- Prawda, ale nic nie możemy już więcej zrobić, musimy zmierzać do celu.
- Do celu?
- Tak.
Odpowiedziała, wahając się tak jak ostatnim razem, gdy spytałem się, dokąd zmierza.
- Proszę powiedz mi prawdę.
Ponagliłem. Wojowniczka usiadła na ziemi, krzyżując nogi.
- Czy wiesz dokąd prowadzi ta droga?
- Tak, ta droga doprowadzi nas do Tristram.
- I tam właśnie zmierzam.
Spuściła wzrok
- Kiedy miałam 8 lat – ojciec wysłał mnie na moją pierwszą próbę. To miało być zwykłe polowanie, ale okazało się inaczej... Wraz z moim przewodnikiem, mieliśmy schwytać jednego z nielicznie żyjących w tamtych okolicach jeleni, gdy nagle zaatakował nas prawdziwy stwór z piekła rodem. Był cały czarny, a jego łeb miał wiele oczu – z wyglądu nie przypominał mi żadnego zwierzęcia – potrafił kroczyć na czterech, ale też na dwóch łapach. Kvyar ciął go toporem, ale bestia jednym zamachem łapy powaliła go nieprzytomnego na ziemię. Zostałam zupełnie sama, ale dzięki wyszkoleniu – nie zamierzałam uciekać, poza tym wiedziałam, że byłoby to bez sensu. Z całej siły wyskoczyłam w powietrze i opadając wbiłam bestii sztylet w centralną część głowy – ale to nic nie dało – jego czaszka była zbyt gruba. Doszłam do wniosku, że rzut posiadaną bronią, nie ma również w tym przypadku żadnego sensu. Wtedy...wtedy poczułam to po raz pierwszy. Wypełniała mnie furia, ale poza nią coś jeszcze – jakaś dziwna wewnętrzna iskra, która prawdziwie płonęła, gdy uderzałam na wroga. Potem mój ojciec powiedział mi, że znalazłam w sobie siłę Szału Marudera, dzięki której każdy mój cios był silniejszy i precyzyjniejszy. Z coraz większym zacięciem wymachiwałam w Amoku swoimi toporami zsyłając na mojego przeciwnika grad ciosów, ale on zdawał się nieugięty. I wtedy to się stało. Moje krótkie jeszcze wtedy życie, stanęło mi przed oczami, kiedy łapa demona zmierzała w kierunku mojej głowy. Zaczęłam modlić się do przodków o szybką i bezbolesną śmierć – ale ta jak widzisz, ta nie nadeszła. Na pole bitwy spadł gigantyczny, mistyczny młot wypełniony czystą energią, który po prostu zmiażdżył mojego przeciwnika w proch, tak, że potem próżno było szukać jego szczątek. To była wspaniała chwila – po raz pierwszy dostałam błogosławieństwo od Starożytnych – to oni mnie wybrali i tej samej nocy zesłali na mnie wizję. W swojej wizji widziałam miasteczko Tristram – widziałam w niej również Ciebie.
Przyklęknąłem przed nią na kolanie i chwyciłem za rękę.
- Dlatego pozwoliłaś mi za sobą podążyć i opiekowałaś się mną, mimo że byłem obcą, a nawet wrogą dla Ciebie osobą.
Spojrzałem w jej oczy, ale widziałem pustkę spowodowaną żalem.
- Kvyar zginął, do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć, dlatego nie protestowałam, gdy to ja zostałam wybrana do pełnienia tej świętej misji.
Znów na nią spojrzałem, otarłem łzy z policzka i powiedziałem.
- Teraz ja jestem Twoim towarzyszem i przysięgam na swój honor, że nie opuszczę Cię w potrzebie! Jam jest twój Strażnik – zawsze ruszę na pomoc. Gdy tylko znajdziesz się w niebezpieczeństwie, możesz liczyć na moją Szarżę, a kiedy zostaniesz ranna, możesz liczyć na moje Oddanie i Uzdrowienie ran!
W tej chwili stała się rzecz niespodziewana. Z jej oczu popłynął strumień łez, zamachnęła się swym potężnych ramieniem i mocno przytuliła mnie do swojej piersi. Kobieta, przy której boku zdecydowałem się służyć była zupełnie inna niż w moich wyobrażeniach. Była moim natchnieniem i wojowniczką, za którą byłbym w stanie oddać własne życie.
Kilka miesięcy później
Wędrowaliśmy razem, szukając zemsty na demonach odpowiedzialnych za śmierć Caina. Zanim odszedł, starzec opowiedział nam o przepowiedni Dni Ostatnich i o gwieździe, która spadła z nieba. W podziemiach pobliskiej Katedry stanęliśmy do walki z Królem Szkieletów i pokonawszy go odnaleźliśmy tajemniczego nieznajomego. Cała historia układała się w całość. Wizja, którą Riseyva otrzymała w swoim śnie okazała się nad wyraz prawdziwa. W okolicy spotykaliśmy wielu silnych wrogów, ale do tej pory nawet sam Leoryk w swej nieumarłej formie nie mógł nam się przeciwstawić, było spokojnie, aż do czasu, gdy dotarliśmy do południowych wyżyn.
Stałem na wzniesieniu wyglądając potencjalnych wrogów, ale nic nie widziałem na horyzoncie.
- Możemy ruszać.
Rzekłem do mojej przyjaciółki.
Maszerowaliśmy chwilę w ciszy, ale jedna rzecz mnie zastanawiała.
- Nosisz wielką zbroję, ciężkie rękawice, buty i inne części zbroi. Czemu nigdy nie zakładasz hełmu?
- Hełm ogranicza mi pole widzenia – nie lubię żadnych ograniczeń.
- Dzięki temu również, mogę podziwiać Twoją urodę!
Rzuciłem bez zastanowienia, ale nie otrzymałem żadnego odzewu. Po chwili usłyszałem jakieś dziwne odgłosy.
- Coś się na nas czai...
Rzekła Riseyva.
Nagle z zupełnego zaskoczenia zaatakowali nas berserkerzy, wspomagało ich kilkoro kultystów, co wyjaśniało całą sytuację – czar maskujący.
- Cóż za potężny przeciwnik!
Krzyknąłem rzucając się w wir walki. Kątem oka spoglądałem na moją towarzyszkę, która od naszego ostatniego pojedynku całkowicie zmieniła styl walki. Atakowała przeciwników potężnymi Grzmotnięciami, spuszczając potworom niezły Łomot wywołany podwójną falą uderzeniową. Z każdym ciosem stawała się silniejsza, a ja wraz z nią. Pod wpływem Okrzyku Bojowego poczułem zupełną Bezkarność ignorując część uderzeń przeciwników. Ona zaś wykonywała Sprint lawirując między przeciwnikami i w Szale Marudera, Rozpruwała wrogów doprowadzając ich do krwawienia. Kultyści padali jeden za drugim, ale Berserkerzy okazali się o wiele silniejsi niż sądziliśmy. Z zachwytem patrzyłem na moją towarzyszkę jak sprytnie unikała ciosów i wykonywała wokół nich prawdziwy Wirujący Taniec Śmierci. Ostrza jej toporów cięły ścięgna i członki potworów, a krew tryskała we wszystkie strony, brudząc nasze twarze i odzienia. I wtedy jeden z Berserkerów zamachnął się swą buławą i ciosem w głowę ogłuszył Barbarzynkę zaś drugi już wymierzał śmiertelne uderzenie. Niewiele myśląc, rzuciłem się prosto pod broń zasłaniając uderzenie tarczą, która skruszyła się w drobne kawałki. Wtedy Riseyva powstała, wybuchając tajemniczą energią, która powaliła wrogów, poczuła też nagły przypływ sił.
- Wspaniale się rozwijasz!
Krzyknąłem świętując pokonanie potężnych przeciwników. Wtedy podeszła do mnie i wyciągając rękę powiedziała:
- Dziękuję za ocalenie mi życia, od teraz zawsze będę nosić hełm.
- Templariusz nie zostawia swojego przyjaciela na polu walki, a gdy ten jest w niebezpieczeństwie – rusza mu na pomoc. Moja głowa, za Twoją głowę, moje ramię – za Twoje ramię – zapamiętaj to!
- Zapamiętam, Evirze, zapamiętam – powiedziała składając pocałunek na moim policzku.
Ja z pewnością zaś zapamiętałem ten pocałunek. Przez kolejne dni wędrowaliśmy względnie spokojnie,w międzyczasie odwiedzając Tristram. Miasto przypominało nam jednak śmierć Caina i nie dawało szukanego w nim ukojenia. Nawet wieczory przy piwie „Pod Zarżniętym Cielakiem” nie potrafiły utopić naszych smutków. Któregoś dnia, gdy spaliśmy razem postanowiłem nawet zażartować i wymieszałem stojącą w miskach wodę ze Znikającym Barwnikiem zakupionym u jednego z kupców. No cóż, Riseyva następnego dnia, gdy chciała wyczyścić swe ubrania, po raz kolejny potwierdziła, że jest kobietą z krwi i kości i nie odzywała się do mnie przez kilka kolejnych dni. Może przeszło by jej szybciej, gdyby nie mój tekst „a sprzedawca mówił, żeby unikać zetknięcia z bielizną...”. Nie mniej jednak widok jej nagich wdzięków był naprawdę bezcenny i grzechu warty! W końcu jednak jej przeszło, ale nawet to nie rozluźniło atmosfery. Nie mogliśmy spocząć przed rozwinięciem zagadki nieznajomego i pogrzebem Caina.
W końcu dotarliśmy do podziemi zwanych Salami Agonii. Gdy weszliśmy do środka, ich wnętrze wypełniał smród rozkładających się ciał i całe zastępy diabelskiego pomiotu. Moja towarzyszka jednak bez żadnego problemu przedzierała się przez szkielety, krusząc ich kości na kawałki i zarzynała obrzydliwych zszywańców. Im niżej jednak schodziliśmy, tym widok był coraz bardziej dobijający. Niewinni mieszkańcy Tristram, rozciągnięci i przepołowieni na stołach do tortur, nadal żywi ludzie zamknięci w żelaznych dziewicach – martwe ciała podwieszone do góry nogami pod sufitem. Nozdrza wypełniał tylko jeden zapach – smród zgnilizny. Gdy już myśleliśmy, że naszej tułaczce nie ma końca, wtedy dotarliśmy do wielkiej komnaty, nie spodziewając się, co tam zastaniemy. Zza wielkich wrót wyskoczył na nas ogromny rogaty stwór dzierżący w swych rękach sierp i wielki topór. Miał na sobie fartuch cały poplamiony krwią, a między jego zębami można było dostrzec rozszarpane ludzkie szczątki. Riseyva była potężną kobietą, ale to monstrum przewyższało ją niemal trzykrotnie. W dodatku na arenie walki z pieców pod podłogą wybuchał ogień, parząc nas i zadając ogromny ból. Barbarzynka na tego przeciwnika przyszykowała swą najpotężniejszą broń. Wielki oburęczny miedz potężnie ciął skórę demona, zadając głębokie rany, z których wypływała czarna, gęsta, śmierdząca krew. Demon jednak jak w amoku szarżował na nas i przyciągał nas do siebie swoim sierpem ogłuszając i zadając silne obrażenia. Pomimo zastosowania Przytłaczającego Ataku i wezwania Młota Starożytnych - ona tak samo jak ja, nie dawał radya zrobić temu potworowi większej krzywdy. Ze wszystkich sił używałem resztek swoich mocy leczniczych, ale nawet to nie pomagało, gdy paliły nas płomienie wydobywające się spod podłogi. Riseyva ostatecznie wpadła w Szał Berserkera szaleńczo zadając jeden cios za drugim, coraz częściej zsyłając na przeciwnika Młot Starożytnych. Każde z jej uderzeń było by krytyczne dla zwykłego śmiertelnika, ale nie dla tego stwora. Nawet Sejsmiczne Wstrząsy i Trzęsienia Ziemi nie przynosiły efektu. Ja nie mogłem wiele zrobić w tej sytuacji, czułem się zupełnie bezsilny. Kiedy moja przyjaciółka zaczęła wykonywać Wirujące Tańce Śmierci, zauważyłem, że coraz bardziej słabnie. Gniew Berserkera minął, w jej oczach nie dostrzegałem już furii. Nagle zdecydowałem rzucić się w wir walki, ciąłem Rzeźniczą bestię kolejnymi ciosami, próbując wykrwawić ją na śmierć, zwycięstwo było coraz bliżej, atakowałem z taką zajadłością, że zapomniałem o obronie. Demon nie trafił mnie ostrzem, ale uderzył w moją głowę tak silnie, że moje oczy zobaczyły ciemność.
Całe pole mojego widzenia zaczęła wypełniać mgła, słyszałem dochodzące do mnie odgłosy walki, ale czułem jak moje ciało robi się wątłe i opada na ziemię. Traciłem ducha. Wtedy do moich uszy dotarł orzeźwiający, przeraźliwy ryk. Zebrałem w sobie resztki energii i otworzyłem oczy. Riseyva wskoczyła demonowi na głowę i wyjmując zza pasa jeden za drugim tomahawkiem, wbijała je w głowę potwora. Ten zaczął zataczać się, próbując pozbyć się jej ze swojej głowy, ale nie dosięgał. Barbarzynka znów odpięła łańcuch od pasa i tym razem wbiła harpuny w głowę przeciwnika. Zeskoczyła na ziemię i z całą swoją siłą pociągnęła za nie dosłownie urywając demonowi głowę. Ognie wybuchły i przestały płonąć. Krew tryskała z szyi demona we wszystkie strony. Kiedy bestia padła, podbiegła do mnie i tym razem to ona spojrzała mi prosto w oczy. Klęczałem na jednym kolanie, z trudem utrzymując równowagę.
- To mój specjalny Okrzyk Bojowy z Pokrzepieniem – da Ci trochę sił i zdążymy dotrzeć do Tristram, aby Cię wyleczyć.
- Dziękuję...
Wydusiłem z najwyższym trudem patrząc jej prosto w twarz i ostatkiem sił gładząc ją ręką po policzku.
- Barbarzyńca nie zostawia swojego przyjaciela na polu walki, a gdy ten jest w niebezpieczeństwie – rusza mu na pomoc. Moja głowa, za Twoją głowę, moje ramię – za Twoje ramię – Pamiętam Twoje słowa doskonale i jestem Ci za nie wdzięczna, tak jak jestem wdzięczna za Twą przyjaźń.
Uśmiechnąłem się lekko, pocałowałem ją w policzek, a potem straciłem przytomność.
Epilog
Wciąż przywołuję w myślach tą historię, nie mogę przez nią spać, a każde westchnienie wypełnia moją pierś dumą, ale także strachem. Wszystko, co osiągnąłem, leży w jej zasługach. Nie potrafię wyobrazić sobie świata innego niż teraz, kiedy ślady moich stóp powoli pokrywa kurz i opadające z drzew liście, a nie ciała i krew poległych towarzyszy Riseyva udowodniła, że jest prawdziwą wojowniczką, godną dziedzictwa jakie pozostawili po sobie Nefalemowie. W tych mrocznych czasach stanęła ramię w ramię ze mną do nie jednej bitwy. Pomimo, że jestem jedynie Templariuszem, towarzyszem u jej boku, postanowiłem spisać tą historię ku jej czci. Nigdy nie zapomnę chwil, kiedy pomściliśmy śmierć Caina zabijając Mahdę, odkryliśmy spisek Beliala i zgładziliśmy go, stawiliśmy czoła Azmodanowi – przywracając chwałę jej ojczyźnie. Nigdy nie zapomnę jej piękna, które potęgowało otaczające nas Królestwo Niebios. Nigdy nie zapomnę strachu jaki czułem, gdy zostałem uwięziony w Kościanej Pułapce Diablo i jedynie sercem mogłem wspierać swą towarzyszkę w walce z Najwyższym Złem. Jestem też wdzięczny, za to, że poznałem dzięki niej prawdziwe oblicze mojego Zakonu i wygnałem z niego zepsucie. Stała się prawdziwą Barbarzynką z moich marzeń, choć zaprzeczającą wszystkiemu, co słyszałem o tym ludzie... Ale teraz martwię się o nią. Po walce z Maltaelem stała się inna, wyciszona i zamknięta w sobie. Pokonała wszelkie zło, a także samą śmierć – jej moc jest teraz niezmierzona – modlę się, aby zdołała się oprzeć, gdy zostanie poddana próbie...
Konto na BN: Jamajka#2610
Konto na IDR: Jamajka
Wiek: 17 Dołączył: 21 Lut 2013 Skąd: Norwegia
Wysłany: 2014-05-21, 21:54
Epilog epicki, przypomina pierwszego Diabełka :')
Ogólnie cała opowiadanie fajnie się czytało, chociaż mógłbyś edytować o więcej przestrzeni pomiędzy poszczególnymi akapitami, bo teraz jest taka trochę ściana tekstu .
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum