Konto na BN: bn to syf, kiła i mogiła
Klan: AS
Konto na IDR: Fouliu
Wiek: 19 Dołączył: 06 Sty 2011
Wysłany: 2012-08-08, 08:25 Opowieść Paladyna
Witam.
Od dłuższego czasu nosiło mnie by to wrzucic, cuż ostatnia powieść mi nie wyszła (za dużo płytkich tekstów i za mało opisów) teraz podeszłem do tego troche bardziej profesionalnie (określiłem fabułe, postacie itp.) choć ciągle się ucze, postanowiłem napisać mniejszą opowieść tak dla wprawy.
Miłego czytania.
Wstęp
Nazywam się Malavon De Tres pochodze ze szlacheckiej rodziny ale teraz to niema znaczenia, po obleżeniu mojej rodzinnej twierdzy przez Fynaksje tylko ja przeżyłem.
Jestem dobrze zbudowanym wysokim na metr osięmdziesiąt, prawie czterdziestoletnim mężczyzna o kruczoczarnych włosach, niezmieniłem się prawie wcale przez ostanie piętnaście lat to tyle o mojej anatomi. Po moich licznych podróżach chciałem coś napisać ale jestem wojownkiem nie pisarzem więc rzadko będę używał poetyckich zwrotów choć znam je. Jestem człowiekiem wielu talentów np. potrafie się niezle targować ale i też kłamać, władam po mistrzowsku mieczem choć nie zawsze w obronie słabych, umiem czytac i pisać jak widać ale tylko w wspólnym jestem więc mieszanką ognia i lodu, o duszy paladyna w ciele najemnika, kimś kto chce czynić dobro ale nie zawsze chce albo może lub jest omylny w swojej ludzkiej naturze.
Dzieciństwo spędziłem w zamku ojca czy może raczej w twierdzy jak to nazywał tam też otrzymałem wykształcenie choć nigdy nie przydało mi się do zdobycia pozycji a raczej ułatwiło przetrwanie w wielkim mieście, byłem małym buntownikiem nie raz wywolałem pożar w stodole czy w lesie... nie jeden raz też udało mi się dorwać do zapasów wina przez co służba i ojciec (jak był w domu) ganili mnie strasznie ale z drugiej strony nie byłem takim złym czartem, zawsze (no prawie zawsze) wypełniałem obowiązki, przychodziłem na lekcje choć nauczyciej lał mnie po lapach jak coś zrobiłem żle czy też rąbałem drewno na opał (od małego byłem silny). Miałem czwórke rodzeństwa prawdopodobnie tylko jeszcze moja najmłodsza siostra żyje choc nie nazwałbym tego życiem...
Od trzech pokoleń mężczyżni w mojej rodzinie służyli w kościele Drake'a jako paladyni i kapłani ja też miałem do niego wstąpić, to była moja główna motywacja ale nasz kościół padł, udało mi się odbudować mój kościół nie zmarnowałem też mojej młodości ale obawiam się że zostało mi kilka miesięcy życia ponieważ cierpie na smiertelną chorobe wieć tym predzej chce zapisać historie mego życia a zaczeła się właściwie gdy miałem lat dwadzieścia trzy.
Rożdział Pierwszy
Przeżyłem już kilka przygód ale nie byłem jeszcze w tak złej sytuacji jak wtedy, byłem zamknięty w lochach jakiegoś Fynaksjanskiego nekromanty i miałem zostać złożony w ofierze wampirowi o północy wieć niewiele godziń życia mi zostało.
Zabrano mi miecz ale i tak by się wtedy nie przydał, krat nie przeciąłbym a nawet jakby co potem, jeszcze widziałem słońce ale niebawem miało zmierzchać.
-Hej ty młody żyjesz tam? - spytał głoś z celi obok.
-Tak, z kim mam przyjemność panie?.
-Kiedyś byłem rycerzem w zakonie Drake'a, miałem oczyścić to miejsce ze zła ale jak widzisz zawiodłem, słuchaj musisz stąd uciec pojmujesz chłopcze?.
-Naprawde byłes sługą Drake'a? - od pierwszej chwili zaciekawił mnie.
-Tak ale powiedz mi tylko czy zakon Drake'a jeszcze istnieje? Nasza wojna z Fynaksją wiele nas kosztowała.
-Zakon padł 6 lat temu wraz z twierdzą De Tresa, ocalałem tylko ja.
-Nie żartuj że jesteś synem Krzyżowca Messisa De Tresa?
-Był ojcem tylko z nazwy.
-Co za cud Malavonie że cie tu spotykam, pewnie mnie nie pamietasz, byłem kiedyś u was w gościnie, gdyby nie twój ojciec pewnie bym tu z tobą nie rozmawiał, ale dość już o tym jak przyjda musisz jakoś uciec spróbuje...- W chwilę później usłyszeliśmy głośny huk, spod chmury dymu stary dojrzał wampira który ich więził, zdziwił się bardzo bo pamiętał jego siłe, z dziury w ścianie wyszedł ktoś jeszcze.
-He w końcu cię dorwałem Said. - Powiedzał ten nowy który wyszedł z diury w ścianie, był teraz lepiej widoczny miał bladą skóre i grzywe szarych włosów, był wampirem to pewne ale po co by walczył z innym potępionym?
Stary nie znalazł na to odpowiedzi wiec z zaciekawieniem przyglądał sie ich walce, a było na co popatrzeć szarogrzywy był znacznie szybszy i silniejszy połowy jego ruchów nie dostrzegało ludzkie oko a nawet nie zmeczył się choć troche wieć pewnie jest znacznie silniejszy od Saida który nie był wstanie odpierać ataków gdyż już pochwili dyszał a na jego czołe wystąpił krwawy pot.
-Chyba pora kończyc... Ale powiedz mi prosze gdzie jest Kaer? - zapytał z sarkazmem szarogrzywy.
-Przecież go zniszczyłeś. - odparł Said, lezał oparty o śćiane wygładał jak umierający człowiek, a przecież był taki silny, ten drugi wampir szarogrzywy był ze znacznie wyższej półki, choć stary nienawidził umarlaków widzał w jego oczach mądrość wieków i siłe setek meżów.
Przez chwiłe przemkneła mu mysl: gdybył stał się takim umrlakiem jak on dalej mógłbym czynić dobro czyż nie? Ale szybko odrzucił tą mysl, bo przecież byłby przeklety. Czy przez lata niewoli zapomniał już przykazań swej wiary? Czy w takim wypadku dalej mógł zwać się rycerzem zakonu Drake'a? Tak mógł ale nie z ludzkiej pychy, miał do tego prawo z racji nauk Drake'a, bóg w którego uwieżył znał nature śmierlników i potrafił wybaczać. I tu rodzi się pytanie: dlaczego wiec zakon upadł skoro zasady wiary nie były surowe? Przez zwykłą ludzką słabośc? Czy może przez wrogów owej wiary, nieumarłych i inne rywalizyjące religie? Na te pytanie nie było odpowiedzi zresztą jak na wiele innych, w tych chwilach stwierdzał że nie ma sensu szukać na siłe odpowiedzi, łatwiej zaakceptować coś na wiare niż szukać tych odpowiedzi tracąć powoli rozum i cenne chwile ludzkiego życia, a jego jedyną prawdą była swiadomość że jeśli isnieją odpowiedzi same w końcu przyjdą albo i nie.
Stary wrócił myślami do rzeczywistości, miał wrażenie że stracił kilka godziń lecz miał tak zawsze, ze zdumieniem stwierdził że mineła chwila, szarogrzywy powoli szedł po swój łup, chwycił Saida za ramie podnosząć go gwałtownie, wbił kły w jego szyje i zaczął spijać krew. Said, silny wampir niemal ludzki powoli zmieniał się w skorupe, kurczył się w sobie a szarogrzywy wydawał się żywszy. Po chwili odrzucił go niby rzecz, przpominającą zwłoki, wydawało się że w jego żyłach nie płynęła już nawet kropla krwi... A jednak żył, ponieważ obserwował swymi oczami, zaczął zapadać się w siebie jeszcze bardziej, wyglądał jak topiący się woskowy manekin powoli tracąc swój blask...
Wszyscy patrzeli jak woskowa masa zmienia się w pył, dla dwójki wieżnów nastała chwila grozy, co zrobi szarogrzywy?
-Jesteście zbyt łatwym łupem moi drodzy.- rzekł szarogrzywy, poczym podszedł powoli do krat i wyrwał je z taką łatwością jakby wcale nie były wmurowane w ściane. - A teraz odejdzcie stąd. mrok takich miejsc jest przeznaczony dla mi podobnych, dla was przeznaczone jest błekitne niebo, by wyjśc kierujcie się na wschód.
-Kim jesteś?! Dlaczego pozwalasz nam uciec?! - krzyknąłem nie zdająć sobie sprawy że nie powienienłem w ogóle odzywać się do takich stworzeń szczególnie widząć jego siłe.
-Jesli interesuje cię ja i moje plemie szukaj mnie w stolicy kupców, gdy juz dojrzejesz to tej rozmowy przybąć z chęcią rozmowy w sercu a ja cię odnajde a teraz żegnaj. - i zniknął nie zostawił nawet chmury kurzu dosłownie rozpłynął się w powietrzu.
Nie wiedziałem co o tym myśleć, dostałem zaproszenie od wampira na rozmowe i to w sercu wielkiego miasta, z jednej strony byłem zdziwiony nie wyczuwałem od niego zła a z drugiej strony jak takie stworzenia mogły istniej w mieście w którym mój zakon miał niegdyś siedzibe? Kolejne pytanie bez odpowiedzi ale one muszą poczekać najpierw trzeba się stąd wydostać.
Pierw jednak rzuszyłem do "skarbca", chiałem odzyskać swój miecz choć był kawałkiem żelaza o niewielkiej wartości wiele nim zdzialałem. Zawartośc skarbca oszołomiła mnie, był pełny rożnych rzeczy codziennego użytku od garnków, noży czy widzelców przez ubrania jedne pieknie skrojone inne będące zwykłymi łachmanami, aż po róznego rodzaju bron i zbroje, było tego tak wiele że ten wampir nie mogł uzbierać tego przez rok czy dwa, przygładając się powoli tym rzeczą odnalazłem w końcu swój miecz.
Chwyciłem go mocno w lewą dłoń, obejrzałem ostrze było naostrzone i wypolerowane jak w dniu gdy je kupiłem od jakiegoś kowala w stolicy kupców, wróciły wpomnienia, było to niedługo po rozpoczeciu tej przygody nie miałem ani jednej blizny, ach był takim żółtodziobem. Tamtego dnia przeszedłem też "chrzest", zalałem się w trupa z jakąś bandą najemników i zgubiłem mieszek ze złotem a pare dni póżniej usłyszałem że owa banda najemników nie wróciła z akcji, nie przejął się tym bardzo to się zdarzało w tym fachu.
Schowałem miecz do pochwy i wyszedł ze skarbca, przeszedłem przez więżienie i dalej przez mroczne lochy stolicy kupców kierowałem się na wschód jak radził wampir i nie długo znalazłem wyjście.
Noc była bezchmurna, widac było każdą gwiazde a także wieże dworu stolicy kupców które znajdowały sie nad poziomem chmur na siódmym poziomie miasta.
ÓW miasto było zbudowane na najwyższym szczycie w dolinie, liczyło siedem poziomów każdy oddzielony grubym murem po prawdzie była to twierdza nie do zdobycia ale też nie istniała armia która była by w wstanie zdobyć choć jeden poziom, na pierwszych czterech poziomach skupiała sie prawie cała populacja tego miasta-państwa, tam znajdowały się karczmy i burdele, świątynie (zarówno bogów żywych jak i marwych) i teatry, wielki targ klejnot miasta i cała rada, piąty poziom należał do świątyni boga handlu i kupców Oreyna. szósty poziom z kolei do najbogatszych kupców i ludzi interesu a ostatni siódmy do burmistrza (zwanego częściej szefem szefów) który miał władze niemal jak król w innych krajach. Jednym słowem to miasto było kosmosem do innych miast nawet stolica Fynaksi o tej samej nazwie wygłądała jak rudera, jak mowiło stare przysłowie "wszystkie drogi prowadzą do stolicy kupców" było to prawdą szczególnie zwracając uwage że znajdowała się w centrum doliny. Jesli znało się odpowiednich ludzi można było kupic wszystko od narkotyków przez broń po egzotyczne skóry ze splądrowanych pustkowi, takie było to miasto w skrócie - pełne możliwości.
Założyliśmy obóz niedaleko wyjścia z lochów na niewielkiej polanie w wielkiem lesie (jednym z ostatnich w dolinie) by przeczekać noc, rozpaliliśmy ognisko i zaczeliśmy rozmowe.
-Hmm nie znam nawet twojego imienia. - stwierdziłem, spadło to na mnie oczekiwanie wiele się wydarzyło nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.
-Na imię mi Eryk, imienia rodowego nie posiadam. - odpowiedzał stary troche tajemniczo bo wyglądał jak by wcale nie słuchał.
-Opowiedz mi o moim ojcu. - zarządałem, teraz mnie to wiele nie obchodzi.
-Co tu dużo mówić, był oddany całym sercem sprawą zakonu, a własnym życiem się nie przejmował rzekłbym że był pracoholikiem a reszte sam wiesz najlepiej był bohaterem naszej wiary.
-Chce wiedzieć jaki był naprawde. - nalegałem
-Lubił rządzić, był dobrym taktykiem, a nade wszystko kochał dobrą walke i zawsze troszczył się o swoich braci czasami tez uzdrawiał jak kapłan w naszej siedzibie w stolicy kupców czy ta odpowiedz cię satysfakcjonuje? - spytał troche jakby zmęczony ale bez nuty większego znużenia.
-Tak - odpowiedzałem bez uczuć, odwróciłem się i zasnąłem.
_________________ AS !!!
"Sram na renifery chłopcze to nie mój poziom,
moje sanie ciągnie czarny kożioł"
Konto na BN: Kiedyś było...
Konto na IDR: DeadMan
Wiek: 20 Dołączył: 20 Sty 2008 Skąd: wiesz?
Wysłany: 2012-08-08, 09:28
fouliu121 napisał/a:
Od trzech pokoleń mężczyżni w mojej rodzinie służyli w kościele Drake'a jako paladyni i kapłani ja też miałem do niego wstąpić, to była moja główna motywacja ale nasz kościół padł, udało mi się odbudować mój kościół nie zmarnowałem też mojej młodości ale obawiam się że zostało mi kilka miesięcy życia ponieważ cierpie na smiertelną chorobe wieć tym predzej chce zapisać historie mego życia a zaczeła się właściwie gdy miałem lat dwadzieścia trzy.
Za długie zdanie, wypadałoby je odrobinę porozbijać, ponadto powtórzenia. Wyraz 'kościół' można zastąpić synonimem, świątynia/klasztor/miejsce kultu whatever. Ponadto trzy razy 'się' w jednym zdaniu.
fouliu121 napisał/a:
Przeżyłem już kilka przygód ale nie byłem jeszcze w tak złej sytuacji jak wtedy, byłem zamknięty w lochach
Drugie byłem zmienić np. na zostałem tyle że koliduje to z dalszą częścią zdania, wypadałoby zmienić całkiem jego formę.
fouliu121 napisał/a:
-Tak, z kim mam przyjemność panie?.
Raczej umiarkowana przyjemność ;/ obaj znajdują się w lochach a nie na herbatce u Tadka, kurtuazję można sobie w buty wsadzić. ;c
Dialog wydaje się odrobinę martwy, zawieszony w powietrzu, więcej wtrąceń, takich jak na samym początku pozwoliłoby trochę ożywić klimat celi w której znajduje się bohater i jego rozmówca.
fouliu121 napisał/a:
ten drugi wampir szarogrzywy był ze znacznie wyższej półki
Nagle poczułem się jakby mnie z ciemnego lochu przenieśli do supermarketu, zdanie całkiem burzy klimat.
To co było to pierdółki, nie wiem czy to błąd, troche chaotyczne to opowiadanie, ale jeżeli tworzysz opowieść w narracji pierwszoosobowej, to się tego trzymaj, bo:
fouliu121 napisał/a:
Przez chwiłe przemkneła mu mysl: gdybył stał się takim umrlakiem jak on dalej mógłbym czynić dobro czyż nie? Ale szybko odrzucił tą mysl, bo przecież byłby przeklety. Czy przez lata niewoli zapomniał już przykazań swej wiary?
itd. Narrator pierwszoosobowy w tym wypadku bohater, nie może być wszechwiedzący, opisuje on wydarzenia z własnej perspektywy, nie kreuje ich, skąd bohater mógł wiedzieć co myśli druga osoba? Gdyby to była narracja trzecioosobowa to tak, jak najbardziej, ale w tym przypadku nigdy.
fouliu121 napisał/a:
Noc była bezchmurna, widac było każdą gwiazde
W kilku miejscach są tego typu kwiatki, 'było' i za chwilę powtórzenie. Wszystkiego nie chce mi się cytować.
Po jednym rozdziale trochę trudno cokolwiek stwierdzić, poczekam na kolejny, jedna uwaga, nie śpiesz się z pisaniem, tekst ewidentnie został napisany bez dokładnego sprawdzenia. Unikaj powtórzeń, warto podczas pisania korzystać ze słownika synonimów, gdy jest to konieczne. Może być ciekawie, opowiadanie ma potencjał, ale z ostateczną oceną wstrzymałbym się do kolejnej części, ale prognoza jest pozytywna. Nie zwracam uwagi na literówki, interpunkcję, czy niepotrzebne ogonki przy samogłoskach, cuz 'alt' musiał się omsknąć, ale by było estetyczniej warto by je wyeliminować.
Konto na BN: bn to syf, kiła i mogiła
Klan: AS
Konto na IDR: Fouliu
Wiek: 19 Dołączył: 06 Sty 2011
Wysłany: 2012-08-08, 10:41
Thx za zainteresowanie i krytyke, przeczytałem i będę uważał bardziej na nagłe zmiany nastroju i powtórzeń typu "było" a rożnić w narracji nie zauważyłem robiąc rano korekte... dobra miałem lenia bo wrzuciłem ten tekst na sprawdzenie.
_________________ AS !!!
"Sram na renifery chłopcze to nie mój poziom,
moje sanie ciągnie czarny kożioł"
Konto na BN: bn to syf, kiła i mogiła
Klan: AS
Konto na IDR: Fouliu
Wiek: 19 Dołączył: 06 Sty 2011
Wysłany: 2012-08-23, 13:28
Witam
Tym razem pilnowałem narracji ;d
Rożdział Drugi
Już o świcie przekroczyliśmy bramy miasta, było gwarnie nawet o tej wczesnej porze jak na stolice kupców przystalo.
-Chyba nie zamierzasz iść do tego wampira? - spytał Eryk troche zaniepokojony, cuż wampiry są z natury niebezpieczne dla ludzi ale same jak by nie były tego świadome.
-Jeszcze nie czas, jeśli istnieje choć cień szansy że zostane karmą dla umarlaków wole przeżyć jeszcze kilka przygód. - wyjaśniłem bez uczuć, to prawda troche się bałem choć tego nie pokazałem, taki fach okarz strach a staniesz się popychadłem innych najemików. Po chwili podjąłem rozmowe. - A ty co zamierzasz? Ruszasz w swoją strone czy chcesz mi towarzyszyć?
-Miałem zamiar podróżować z tobą, potrzeba mi tylko dobrego miecza i kufla z piwem . - Rzekł jak stary wojak, na mojej twarzy malował się lekki uśmieszek, poczułem pierwszy raz do niego jakis szacunek,
Bez słowa kazałem iść za soba przeszliśmy kilka ulic, w chwile póżnie trafiliśmy do kużni mojego przyjaciela mrocznego krasnoluda tych co mało mówią a jak już otworzą usta to żeby napić się piwa albo w ostateczności kogoś zbluzgać a w tym byłi niekwestionowanymi mistrzami.
Praca wrzała trzech czeladników wychodziło że skóry by nadążyć za rozkazami szefa-krępego krasnoluda.
-Witaj Don. - Podałem mu dłoń na powitanie.
-witaj, gdzie się podziewałeś łajzo? Znów mam ci naostrzyć ten kawalek żelastwa? - nie czekając na odpowiedz odwrócił się do swoich czeladników i zaczął litanie przekleństw - Na dwie minuty się odwracam a wy już się obijacie?! Wasza psia mac w dupe chędorzeni, do roboty ale już - znów odwrócił się do nas a Eryk stwierdził w myślach że swietnie zna wspólny choć troche charczy jak to Krasnolud. - Więc czym moge służyc?
-Mój przyjaciej potrzebuje miecza, najlepiej coś na modłe zakonu, miecz półtorareczny o jasnym ostrzu byłby najlepszy. - Mógłbym zarządać dwureczny brzeszczot z Dragonitu a on by go przyniósł w zebach ale nie chciałem przesadzać.
-Może jeszcze białego rumaka albo dwa? No niekrepuj się możesz zrujnować mój interes i tak upadnie bo nie mam komu wiedzy przekazać. - Sarkastyczny jak zawsze pomyślałem sobie z nieukrywanym zadowoleniem. - Diax rusz siedzenie i przynieś to cacko co ostanio wykułem.
-Chcesz czegoś Don? Bo zazwyczaj każesz mi płacić za ostrzenie miecza. - Spytałem nie ukrywająć zdziwienia.
-Tak, zabierz ze sobą Diaxa, możesz go nawet sprzedać w Fynaksji tylko go zabierz błagam. - mocna desperacja to się przyda w ustalenie ceny pomyślałem ale też Diax nie przyniósł jeszcze tego cacka.
-Masz z nim niezłe problemy hę?
-Ten mały chuderlak nie potrafi nawet naostrzyć miecza a terminuje juz drugi rok, jest on synem mojej siostry i jako że ja nie mam syna... - Zaczynał mówić chisterycznie i szybko, frustrat pomyślałem.
-Ehh sam niewiem, no wiesz wyżywienie i popijawy w karczmie. - wyrzuciłem jakby od niechcenia, już miałem zarządać jakieś ładnej sumki ale Diax wyszedł ze składzika i naprawde mnie zatkało...
ostrze lśniło jak by wyszło z kużni Elfickiego mistrza a na całej długości widniały krasnoludzkie runy a do tego rękojeść była ozdobiona w wizerunek smoka, było eleganckie ale nie przesadnie bogate (runy choć pieknie wygrawerowane były bardziej praktyczne niż ozdobne
-I co ty na to? - zaszła w Donie wyrażna zmiana powiedzał to niemał szarmancko ale dalej był krasnałem z zaslinioną brodą.
-Hmm... nie spodziewałem się takiego miecza, powiedz mi co znaczą te runy i przyrzeknij że bedziesz mi ostrzył miecze do usranej śmierci za darmo a zabiore ze sobą Diaxa - uśmiechnąłem się, wiedzałem to że runy nie są dla ozdoby, nie jeśli wyrysował je krasnoludzi mistrz kowalstwa.
-Uhh już się bałem że zrujnujesz mnie, przyrzekam że będę ostrzył te cholerne miecze a co do run to przeszedłem sam siebie wyrysowałem rune trafienia, przebicia, siły i ciepła i wszystko działa o dziwo tylko nie dotykaj ostrza gołą dłonia bo się poparzysz i nie próbuj go sprzedać bo urwe ci jaja.
-Nie jestem materialistą, Diax pakuj się wyrzuszasz.
-Naprawde panie? Dziekuje.
Zapanowało małe poruszeni Diax się pakował a Don szalał ze szczęścia, był bardzo egoistyczny w oczach człowieka ale ludzie nie przestrzegają praw swoich klanów bo skoro Diax odszedł z własnej woli on mogł znależć innego ucznia który by kochał żar kużni, który by pragnął starej wiedzy klanu, może i Don nielubił Diaxa ale to była tylko złość on sAm kochał swoją prace, stwiedziłem że bardziej jest świadom że kocha tą robote niż że jest krasnoludem i tak samo byłem świadomy że Diax tęskni za przygowami.
W tamtej chwili gdy nasza paczka wychodziła z kużni przypomniałem sobie że pewien człowiek może miec dla mnie jeszcze robote, bynamniej miał ją jeszcze gdy wyruszałem do kanałow ale ile czasu mineło od wtedy nie wiem. Od razu powiedziałem o tym Erykowi a Diax prawie oszalał ze szczęścia że tak od razu rusza na pierwszą przygode... bez zwłoki ruszyliśmy do domu cechowego najemników.
Ów dom nie przypominał typowego domu gildi tak samo jak najemnicy nie tworzyli typowego bractwa. kiedyś to wielkie zakony żywiołów zajmowały się eskortą kupców, zabijaniem potworów i walką w wojnach między krajami doliny innymi słowy robili to co dziś taki najemnik jak ja tylko na większą skale ale po zmianie sił politycznych wielkie zakony tak zwani obrońcy doliny pierwszy raz zaczeli się tak zachowywać, gdy liczba krajów zmniejszyła się do czterech a Fynaksja zaczeła wywoływać regularne bitwy wielka rada żywiołow zjednoczyła się i siłą wprowadziłi pokój do doliny. Mimo że wielki pokój trwa nadał brak wielkich wojen sprawił stali sie znacznie słabszi militarnie i politycznie i tu wtępujemy my najemnicy, zajmujemy się tym wszystkim co powyżej a po utworzeniue domu cechowego w stolicy kupców przez Lorda Kavela (szefa szefów) staliśmy się dla nich niezłą konkurencją, można by rzec że pobilismy ich ekonomicznie, wyszkolenie członka zakonu trwa piętnaście do dwudziestu lat a najemnikowi wystarczy miecz i nie ważne co potrafi zawsze można go zastąpić kimś innym takie są prawa dzuńgli.
Po chwili byliśmy na miejscu, sam wszedłem do srodka jak nakazywał etos zawodowy i od razu sekretarz gildi Kasjan wstał by mnie przywitać.
-Witaj długo cie niebyło w miescie - rzekł ze swym usmiechem łotrzyka.
Widać było że zbliża się do piędziesiątki twarz poorana zmarszczkami i siwe włosy zawiniete w kitke ale tez nie wywodził się z mojej klasy społecznej tej co odwala brudną robote, wiem tyle że za młodu był niezłym "ślusarzem" póżniej nie aż tak dawmo temu parał się kupiectwem zdobył nie małe bogactwo i wpływy ale prawda jest taka że przemycał broń dla powstańców z Arborii podczas tak zwanej kampani odrodzenia Arborii ale ona nie jest ważna w mojej opowieśći, dziś jest prawą ręką Kavela i opiekunem jednej z czterech sekcji gildii złodzieje, właśnie dla tego został sekredarzem w domu najemników by mogł prowadzić bezpiecznie interesy ale nie odemnie to wiecie.
-Tak witaj, jak długo mnie nie było? - osobiście myślałem że góra tydzień.
-Wczoraj minął czwarty tydzień odkąd stąd wyszłeś - zatkało mnie pamietam że przez chwile stałem próbująć sobie przypomnieć co porabiałem... po alkoholu nie pamiętałem najwyżej kilku godziń więc coś tu śmierdziało, Kasjan po chwili znów zaczął - rozesłałem kilku ludzi za tobą gdy nie wróciłeś, mam dla ciebie ważne zadanie.
-Mam jeszcze eskortować tego kupca?
-Tamten prawdobodobnie nie żyje... - przerwał jakby się zawachał czy może o tych mowić po czym kontynuował. - tak jak dwóch nastepnych i ich eskorty.
-Coś poważnego? Czy tylko bandyci?
-Rozesłałem zwiadowców na prośbe lorda Kavela na szlak kupiecki, bardzo dziwna sprawa nie odnaleziono nikogo nawet ciał a dwa wozy kupieckie były wyładowane towarem, bandytów też jest mniej, barbarzyńcy niczego nie wiedzą. - przerwał czekał na moje zdanie.
-Jak brzmią rozkazy i ile moge zarobic? - spytałem jak zresztą zawsze bez przemyślenia sytuacji, gdybym wiedzał co mnie czeka podziekował bym zmarszu.
-Oficjalnie będziesz eskortował karawane za to zarobisz 100 miedziaków... a nie oficjalne masz dowiedzieć się co lub kto za tym stoi i zlikwidować, za to zarobisz 750 miedziaków.
-Widze że interesy Kavela cięrpią hmm.
-Tak.
W dalszej cześci rozmowy dostałem jeszcze kilka informacji o ekipie która bedzię eskortować tą "podstwioną" karawane i oczywiście załatwiłem miejsce Erykowi i Diaxowi.
Starym zwyczajem najemników miałem zamiar napić przed akcją, ruszyłem do karczmy kupieckiej gdzie nas zazwyczaj nie wpuszczają, dla nas są najgorsze speluny na pierwszym poziomie gdzie można powalczyć, pograć w coś czy po prostu rozwalić coś, z tego powodu nie wpuszczają nas do powyższych.
Jak wspominałem wcześniej miasto żyło i nigdy nie zasypiało, wędrując do naszego celu w pobliżu bramy na pierwszy poziom mały tłum ludzi słuchał młodego charyzmatycznego człowieka, mowił coś o religii i wierze, z kolei kawałek dalej jakis muzyk grał gdzie indziej przekupy z targu się kłuciły, było to muzyką dla moich uszu do dziś lubie jak coś się dzieje.
Mój cel znajdował się na trzecim poziomie niedaleko wielkiego tagru, bez trudu tam trafilem od razu zaczełem dostrzegać różnice chodżby na przykład zamiast pochodni płoneły tam dziwne białe kule prosta magia tyle wiem, zamiast drewnianych krzeseł były tam fotele i sofy obite skórą pełna kultura heh. Oficjalnie było to miejsce do załatwiania interesów ale po prawdzie znajdowało się tam gniazdo hazardu i prostytucji nie na pensje najemnika.
W srodku była już reszta eskorty co dawało dwunastu z nami. Jedynym który do nas podszedł był Hex czerwony wiatr, znałem go tylko listów gończych był poszukiwany w całej dolinie po za miastem kupców. kilka lat temu był postrachem pogranicza i nie zajmował się zwykłym bandycyzmem.
-Witaj Malavonie, też cię w to wciąli hę? - pierwszy raz mu się przyjrzałem, miał niemal Elficką twarz, na ramiona opadały długie rude włosy, niebył ani stary ani młody nie posiadał znadnej zmarszczki, stwierdzenie że oczy są zwierciadłem duszy nabiera sensu... zdradzały wielką inteligencje i coś złego może nawet szaleńczego sam niewiem.
-Witaj tak dałem się wciągnąć, słyszałem że wracasz z pustyni słyszałeś coś o niepokojach na złotym trakcie? - spytałem grzecznie niewierzyłem we wszystko co mówią plotki ale lepiej uważać.
-Mam nadzieje że mnie nie podejrzewasz? Ale cóż sam zapracowałem sobie na nie najlepsza reputacje, jeśli pytasz o bandytów to tak jest ich mniej, trzy lata suszy robi swoje nawet ja musiałem się wynieść. - Jego twarz zdradzała rozbawienie, nawet gdyby był sprawcą tych wydarzeń i tak by go nie złapali, ale nie sądze że był na tyle głupi spalić ostatnie mosty inaczej nie przetrwał by tyle lat. - Choć napij się znami nim reszta wypadnie z gry heh...
Przysiadłem się i zaczełem regularną popijawe, dwóch już smacznie spało a było koło czwartej po południu, nie sądziłem byśmy wytrzymali do rana. Diax odleciał po kilku kolejkach, Eryk zaplanował wieczór z młodą panienką jak na dziesieć lat niewoli i swoj w sumie podeszły wiek trzymał się aż nazbyt dobrze he... Po ósmej zostałem ja, Hex i zwiadowca Mike, wyszliśmy w miasto...
_________________ AS !!!
"Sram na renifery chłopcze to nie mój poziom,
moje sanie ciągnie czarny kożioł"
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum